środa, 12 sierpnia 2015

6. Mugoloznastwo


Weszła do obszernej sali lekcyjnej na trzecim piętrze. Klasa miała kształt sześciokąta, posiadała trzy rzędy ławek po cztery na jedną, a na ścianach zawieszono portrety wybitnych czarodziei uhonorowanych Orderem Merlina. Tylna część pomieszczenia, gdzie stało wielkie, zdobne biurko z ciemnego drewna, zastawione było wysokimi regałami z książkami, które traktowały tylko i wyłącznie o mugolach i ich świecie. 
Florence, jak zwykle zresztą, przybyła za wcześnie. Nikt nie rozumiał fenomenu, jakim cudem ta czarownica potrafiła wszędzie zdążyć przy takim nawale pracy. 
Zajęła pierwszą ławkę w środkowym rzędzie, wyciągnęła podręcznik wraz z pergaminem i piórem. Przejmował ją przyjemny dreszcz oczekiwania, który uzewnętrzniał się w drobnym uśmiechu i ęsiej skórce. 
Powoli sala zaczęła się napełniać zaspanymi uczniami. Po wczorajszym meczu wielu z nich świętowało zwycięstwo, bądź opłakiwało przegraną. Fakt, że zajęcia z mugoloznastwa zaczynały się dwadzieścia minut po śniadaniu, nie poprawiał ogólnego nastroju. Poza tym, niespodziewana odwilż zimowa trwała w najlepsze i zamiast zabaw na śniegu, uczniowie musieli pogodzić się z faktem, że są zamknięci w zamku. Nie żeby ktoś specjalnie chciał wychodzić. Jedyne, co można było doświadczyć na Błoniach, było wszędobylskie błoto - głębokie na kilkanaście centymetrów. A jakby jeszcze tego było mało, to strasznie cuchnęło. 
- Czy mogę? - Z zamyślenia wyrwał ją przyjemny, męski głos. Spojrzała w górę, a jej uśmiech nieco zbladł. Rozejrzała się pośpiesznie po klasie, ale widząc, że jedyne wolne miejsce pozostało przy niej, kiwnęła głową i odsunęła się, by zrobić Gryfonowi miejsce. Patrzyła z ukosa, jak wyciąga książkę i przybory do pisania. Posiadał przepiękne czarne pióro, o granatowym połysku i złotej stalówce. Chłopak pochwycił jej wzrok i uśmiechnął się.
- Krucze pióro - stwierdził, podnosząc je do góry. Spłoszona dziewczyna tylko kiwnęła sztywno głową i szybko odwróciła wzrok. - Tak poza tym, to jestem Remus. Nie miałem przyjemności ci się jeszcze przedstawić, tak jak należy. - Wyciągnął w jej stronę dłoń. Po chwili namysłu, ujęła ją i ścisnęła zdecydowanie. 
- Florence Monroe, ale to już pewnie wiesz - odmruknęła ostatnią część zdania. Nigdy nie była dobra w zawiązywaniu nowych przyjaźni, a już zwłaszcza z kimś, z kim byłą pewna, że nie złapie kontaktu. Nie miała nic przeciwko Gryfonom, chodziło raczej o stare, dobre przysłowie: z kim przystajesz, takim się stajesz
- Zawsze mnie to zastanawiało - zaczął i przybliżył się do niej nieznacznie. - Jesteś spokrewniona z tą mugolską, skonfundowaną aktorką? Marylin Monroe?  
- Raczej z Jamesem Monroem - sprostowała z rozbawieniem. - To mój... - zamyśliła się na chwilę - można by rzec, że praprawujek, aczkolwiek nazywam go po prostu wujaszkiem. Jest bliskim przyjacielem Nicolasa Flamela, przez co nie zestarzał się ani o dzień od 1782 roku. Wyemigrował do Stanów i tak jak cała nasza rodzina ma niezwykłe upodobanie do mugoli. Został nawet ich prezydentem. Niestety, wujaszkowi trochę odbiło. A może denerwowały go dyrektywy z Ministerstwa Magii - zawiesiła na chwilę głos. - Mówiąc krótko: wymyślił ideę izolacjonizmu obu Ameryk, głównie po to, by odciąć się od Ministra Magii. I choć dla zwykłych mugoli zniknął po zakończeniu rządów, nadal ma wiele do powiedzenia jeżeli chodzi o politykę. To przez niego, amerykańscy czarodzieje przyłączyli się do nas dopiero w połowie walk z Grindelwaldem. 
- Jesteś chodzącą encyklopedią, prawda?
Nie zdążyła odpowiedzieć już na to pytanie. Filius Flitwick zajmował swe ulubione miejsce. Stał na biurku, przeczesując nieśpiesznie palcami lewej ręki białą brodę i rozglądał się po sali. Gdy wszyscy ucichli, odchrząknął, a następnie zaczął swym skrzekliwym głosem. 
- Witam wszystkich na pierwszej lekcji mugoloznastwa. Naszym dzisiejszym tematem będzie ich pojmowanie magii.
Florence pośpiesznie rozwinęła pergamin i zamoczyła stalówkę w kałamarzu. Wypuściła powietrze, by odgarnąć grzywkę. 
- Jak wiemy, mugolskie dzieci przejawiają pewne zdolności percepcyjne, których brak dorosłym. Wiele z nich jest w stanie dojrzeć duchy, driady, gnomy ogrodowe, istnieją przekazy na temat obserwacji druzgotek i jednorożców. U większości, sztuka ta zanika w siódmym roku życia, czyli w okresie, w którym można dostrzec zdolności magiczne u młodych czarodziei - nauczyciel przerwał, widząc rękę w górze. - Panie Edgarze Bones, słucham pana.
- Czy wiadomo dlaczego tak się dzieje? I czy jest to jakoś związane ze sobą? 
- Edgarze, wyśmienite pytanie. Wyśmienite! - zaskrzeczał Flitwick i z jednym palcem podniesionym do góry, zaczął się przechadzać po biurku.  - Otóż... nie wiadomo. - Przez salę przeszedł cichy chichot paru osób. - Niektórzy, wybitni magowie dopatrują się tutaj związku z czarodziejami narodzonymi z niemagicznej rodziny. Dowodzą oni, że dzieci o wybitnej percepcji zdobywają moce magiczne, nawet nie mając w sobie kropli krwi czarodzieja - profesor zawiesił głos i rozejrzał się po sali. - Dlatego wszyscy ci, którzy nazywają ich szlamami, powinni wstydzić się swoich słów. Pomyślcie, jak wybitni musieli być ci młodzi ludzie, by obudzić swoje czarodziejskie zdolności. A teraz - dodał już weselszym tonem - otwórzcie książki na stronie piątej i przeczytajcie tekst pierwszy. Za chwilę będziemy o nim dyskutowali. A mówiąc będziemy, mam na myśli wszystkich - zagroził z dobrotliwym uśmiechem na ustach i usiadł na biurku, tak że jego krótkie nogi dyndały w powietrzu. 
Kiedy podczas czytania dziewczyna spojrzała w stronę chłopaka, jej wzrok zatrzymał się na jego lewej dłoni. Widniało na niej ugryzienie psa. Nie mogło być starsze niż trzy miesiące, ponieważ doskonale widziała świeże, różowawe blizny. Szybko odwróciła wzrok i spróbowała na powrót skupić się na czytanym tekście.
Ale nie potrafiła.
Zastanawiała się, skąd na Merlina u chłopaka znalazło się ugryzienie psa. Trzymanie tych czworonogów było zabronione. Poza tym zupełnie bezcelowe, już dawno udowodniono, że nie przejawiają mocy magicznych. 
Gdy po skończonej lekcji pakowała swoje rzeczy, cały czas patrzyła na jego dłonie. 
- Coś nie tak? - zapytał, a ona drgnęła przestraszona. Spojrzała na niego marszcząc przy tym jasne brwi.
- Nie, dlaczego pytasz?
- Patrzysz jakbyś się bała, że coś ci ukradnę - wyjaśnił, a ona zaśmiała się z zażenowania. 
- Nie, to wcale nie tak - zapewniła go solennie, kładąc jedną rękę na sercu. - Po prostu się zamyśliłam, to wszystko. Często tak robię, możesz zapytać Jasmine - plotła trzy po trzy. 
- Wierzę ci na słowo. Podejrzewam, że z niektórymi Krukonami, będzie mi się teraz ciężko dogadać - zażartował, ale widząc, że dziewczyna znów odpłynęła myślami, powrócił z powrotem do pakowania swoich rzeczy. - Do zobaczenia - podniósł rękę, a następnie wyszedł z sali.
- Tak, cześć - odszepnęła dziewczyna, ale Lupina już nie było. Widząc, że jest jedną z ostatnich osób w sali, zebrała wszystko i z przewieszoną torbą na ramieniu pośpiesznie wyszła na korytarz. Rzadko natrafiała na coś, co sprawiało jej trudności intelektualne. A jeszcze nigdy, głupia blizna na czyjejś ręce nie okazała się czymś niepojętym, choć prostym w rozumowaniu. Zaintrygowało ją to do tego stopnia, że nie przestała o niej myśleć nawet podczas numerologii, obrony przed czarną magią oraz  w czasie lekcji eliksirów, gdzie po raz pierwszy nie udało jej się uzyskać najlepszego wyniku w klasie. Zawiedziona i przygnębiona swoimi dzisiejszymi wynikami, nie pojawiła się nawet podczas kolacji. 
Była do tego stopnia zaoferowana tą sprawą, że zamiast jak zwykle o tej porze pisać zadania domowe, usiadła na fotelu w Pokoju Wspólnym i zwinąwszy się w kłębek, drapała Arnolda za uchem.
- Ale ze mnie idiotka, kotku - szepnęła bardziej do siebie niż do zwierzęcia. Chciała za wszelką cenę sobie odpuścić, ale nie potrafiła. Było to trak bardzo wbrew jej naturze, że odrzucało ją na samą myśl, że może czegoś nie zrozumieć swym umysłem. - Kiedy eliksiry mi nie szły, wystarczyło, że dłużej nad nimi posiedziałam. Teraz też tak robię i nic z tego nie wychodzi - wyszeptała i odgarnęła grzywkę gwałtownie wypuszczonym powietrzem. 
Doskonale zdawała sobie sprawę, że jest wścibska i ciekawska, ale kompletnie nie potrafiła przejść obok tego obojętnie. A już zwłaszcza, kiedy odbijało się to na jej koncentracji podczas lekcji. 
- Chyba właśnie całkowicie sobie zaprzeczyłam... - Spojrzała za okno. Idealna połowa księżyca, była co rusz zakrywana przez kolejne burzowe chmury. Na zewnątrz panowała kompletna ciemność, o szyby uderzał deszcz. 
W końcu poczuła, że już nie da rady dłużej opierać się senności. 
Położyła się wcześniej niż zwykle, wzbudzając tym niepokój panny Wood o zdrowie jej przyjaciółki. 

* * *

Tej nocy śniła o wielkich, czarnych psach.