Pokazywanie postów oznaczonych etykietą florence. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą florence. Pokaż wszystkie posty

środa, 12 sierpnia 2015

6. Mugoloznastwo


Weszła do obszernej sali lekcyjnej na trzecim piętrze. Klasa miała kształt sześciokąta, posiadała trzy rzędy ławek po cztery na jedną, a na ścianach zawieszono portrety wybitnych czarodziei uhonorowanych Orderem Merlina. Tylna część pomieszczenia, gdzie stało wielkie, zdobne biurko z ciemnego drewna, zastawione było wysokimi regałami z książkami, które traktowały tylko i wyłącznie o mugolach i ich świecie. 
Florence, jak zwykle zresztą, przybyła za wcześnie. Nikt nie rozumiał fenomenu, jakim cudem ta czarownica potrafiła wszędzie zdążyć przy takim nawale pracy. 
Zajęła pierwszą ławkę w środkowym rzędzie, wyciągnęła podręcznik wraz z pergaminem i piórem. Przejmował ją przyjemny dreszcz oczekiwania, który uzewnętrzniał się w drobnym uśmiechu i ęsiej skórce. 
Powoli sala zaczęła się napełniać zaspanymi uczniami. Po wczorajszym meczu wielu z nich świętowało zwycięstwo, bądź opłakiwało przegraną. Fakt, że zajęcia z mugoloznastwa zaczynały się dwadzieścia minut po śniadaniu, nie poprawiał ogólnego nastroju. Poza tym, niespodziewana odwilż zimowa trwała w najlepsze i zamiast zabaw na śniegu, uczniowie musieli pogodzić się z faktem, że są zamknięci w zamku. Nie żeby ktoś specjalnie chciał wychodzić. Jedyne, co można było doświadczyć na Błoniach, było wszędobylskie błoto - głębokie na kilkanaście centymetrów. A jakby jeszcze tego było mało, to strasznie cuchnęło. 
- Czy mogę? - Z zamyślenia wyrwał ją przyjemny, męski głos. Spojrzała w górę, a jej uśmiech nieco zbladł. Rozejrzała się pośpiesznie po klasie, ale widząc, że jedyne wolne miejsce pozostało przy niej, kiwnęła głową i odsunęła się, by zrobić Gryfonowi miejsce. Patrzyła z ukosa, jak wyciąga książkę i przybory do pisania. Posiadał przepiękne czarne pióro, o granatowym połysku i złotej stalówce. Chłopak pochwycił jej wzrok i uśmiechnął się.
- Krucze pióro - stwierdził, podnosząc je do góry. Spłoszona dziewczyna tylko kiwnęła sztywno głową i szybko odwróciła wzrok. - Tak poza tym, to jestem Remus. Nie miałem przyjemności ci się jeszcze przedstawić, tak jak należy. - Wyciągnął w jej stronę dłoń. Po chwili namysłu, ujęła ją i ścisnęła zdecydowanie. 
- Florence Monroe, ale to już pewnie wiesz - odmruknęła ostatnią część zdania. Nigdy nie była dobra w zawiązywaniu nowych przyjaźni, a już zwłaszcza z kimś, z kim byłą pewna, że nie złapie kontaktu. Nie miała nic przeciwko Gryfonom, chodziło raczej o stare, dobre przysłowie: z kim przystajesz, takim się stajesz
- Zawsze mnie to zastanawiało - zaczął i przybliżył się do niej nieznacznie. - Jesteś spokrewniona z tą mugolską, skonfundowaną aktorką? Marylin Monroe?  
- Raczej z Jamesem Monroem - sprostowała z rozbawieniem. - To mój... - zamyśliła się na chwilę - można by rzec, że praprawujek, aczkolwiek nazywam go po prostu wujaszkiem. Jest bliskim przyjacielem Nicolasa Flamela, przez co nie zestarzał się ani o dzień od 1782 roku. Wyemigrował do Stanów i tak jak cała nasza rodzina ma niezwykłe upodobanie do mugoli. Został nawet ich prezydentem. Niestety, wujaszkowi trochę odbiło. A może denerwowały go dyrektywy z Ministerstwa Magii - zawiesiła na chwilę głos. - Mówiąc krótko: wymyślił ideę izolacjonizmu obu Ameryk, głównie po to, by odciąć się od Ministra Magii. I choć dla zwykłych mugoli zniknął po zakończeniu rządów, nadal ma wiele do powiedzenia jeżeli chodzi o politykę. To przez niego, amerykańscy czarodzieje przyłączyli się do nas dopiero w połowie walk z Grindelwaldem. 
- Jesteś chodzącą encyklopedią, prawda?
Nie zdążyła odpowiedzieć już na to pytanie. Filius Flitwick zajmował swe ulubione miejsce. Stał na biurku, przeczesując nieśpiesznie palcami lewej ręki białą brodę i rozglądał się po sali. Gdy wszyscy ucichli, odchrząknął, a następnie zaczął swym skrzekliwym głosem. 
- Witam wszystkich na pierwszej lekcji mugoloznastwa. Naszym dzisiejszym tematem będzie ich pojmowanie magii.
Florence pośpiesznie rozwinęła pergamin i zamoczyła stalówkę w kałamarzu. Wypuściła powietrze, by odgarnąć grzywkę. 
- Jak wiemy, mugolskie dzieci przejawiają pewne zdolności percepcyjne, których brak dorosłym. Wiele z nich jest w stanie dojrzeć duchy, driady, gnomy ogrodowe, istnieją przekazy na temat obserwacji druzgotek i jednorożców. U większości, sztuka ta zanika w siódmym roku życia, czyli w okresie, w którym można dostrzec zdolności magiczne u młodych czarodziei - nauczyciel przerwał, widząc rękę w górze. - Panie Edgarze Bones, słucham pana.
- Czy wiadomo dlaczego tak się dzieje? I czy jest to jakoś związane ze sobą? 
- Edgarze, wyśmienite pytanie. Wyśmienite! - zaskrzeczał Flitwick i z jednym palcem podniesionym do góry, zaczął się przechadzać po biurku.  - Otóż... nie wiadomo. - Przez salę przeszedł cichy chichot paru osób. - Niektórzy, wybitni magowie dopatrują się tutaj związku z czarodziejami narodzonymi z niemagicznej rodziny. Dowodzą oni, że dzieci o wybitnej percepcji zdobywają moce magiczne, nawet nie mając w sobie kropli krwi czarodzieja - profesor zawiesił głos i rozejrzał się po sali. - Dlatego wszyscy ci, którzy nazywają ich szlamami, powinni wstydzić się swoich słów. Pomyślcie, jak wybitni musieli być ci młodzi ludzie, by obudzić swoje czarodziejskie zdolności. A teraz - dodał już weselszym tonem - otwórzcie książki na stronie piątej i przeczytajcie tekst pierwszy. Za chwilę będziemy o nim dyskutowali. A mówiąc będziemy, mam na myśli wszystkich - zagroził z dobrotliwym uśmiechem na ustach i usiadł na biurku, tak że jego krótkie nogi dyndały w powietrzu. 
Kiedy podczas czytania dziewczyna spojrzała w stronę chłopaka, jej wzrok zatrzymał się na jego lewej dłoni. Widniało na niej ugryzienie psa. Nie mogło być starsze niż trzy miesiące, ponieważ doskonale widziała świeże, różowawe blizny. Szybko odwróciła wzrok i spróbowała na powrót skupić się na czytanym tekście.
Ale nie potrafiła.
Zastanawiała się, skąd na Merlina u chłopaka znalazło się ugryzienie psa. Trzymanie tych czworonogów było zabronione. Poza tym zupełnie bezcelowe, już dawno udowodniono, że nie przejawiają mocy magicznych. 
Gdy po skończonej lekcji pakowała swoje rzeczy, cały czas patrzyła na jego dłonie. 
- Coś nie tak? - zapytał, a ona drgnęła przestraszona. Spojrzała na niego marszcząc przy tym jasne brwi.
- Nie, dlaczego pytasz?
- Patrzysz jakbyś się bała, że coś ci ukradnę - wyjaśnił, a ona zaśmiała się z zażenowania. 
- Nie, to wcale nie tak - zapewniła go solennie, kładąc jedną rękę na sercu. - Po prostu się zamyśliłam, to wszystko. Często tak robię, możesz zapytać Jasmine - plotła trzy po trzy. 
- Wierzę ci na słowo. Podejrzewam, że z niektórymi Krukonami, będzie mi się teraz ciężko dogadać - zażartował, ale widząc, że dziewczyna znów odpłynęła myślami, powrócił z powrotem do pakowania swoich rzeczy. - Do zobaczenia - podniósł rękę, a następnie wyszedł z sali.
- Tak, cześć - odszepnęła dziewczyna, ale Lupina już nie było. Widząc, że jest jedną z ostatnich osób w sali, zebrała wszystko i z przewieszoną torbą na ramieniu pośpiesznie wyszła na korytarz. Rzadko natrafiała na coś, co sprawiało jej trudności intelektualne. A jeszcze nigdy, głupia blizna na czyjejś ręce nie okazała się czymś niepojętym, choć prostym w rozumowaniu. Zaintrygowało ją to do tego stopnia, że nie przestała o niej myśleć nawet podczas numerologii, obrony przed czarną magią oraz  w czasie lekcji eliksirów, gdzie po raz pierwszy nie udało jej się uzyskać najlepszego wyniku w klasie. Zawiedziona i przygnębiona swoimi dzisiejszymi wynikami, nie pojawiła się nawet podczas kolacji. 
Była do tego stopnia zaoferowana tą sprawą, że zamiast jak zwykle o tej porze pisać zadania domowe, usiadła na fotelu w Pokoju Wspólnym i zwinąwszy się w kłębek, drapała Arnolda za uchem.
- Ale ze mnie idiotka, kotku - szepnęła bardziej do siebie niż do zwierzęcia. Chciała za wszelką cenę sobie odpuścić, ale nie potrafiła. Było to trak bardzo wbrew jej naturze, że odrzucało ją na samą myśl, że może czegoś nie zrozumieć swym umysłem. - Kiedy eliksiry mi nie szły, wystarczyło, że dłużej nad nimi posiedziałam. Teraz też tak robię i nic z tego nie wychodzi - wyszeptała i odgarnęła grzywkę gwałtownie wypuszczonym powietrzem. 
Doskonale zdawała sobie sprawę, że jest wścibska i ciekawska, ale kompletnie nie potrafiła przejść obok tego obojętnie. A już zwłaszcza, kiedy odbijało się to na jej koncentracji podczas lekcji. 
- Chyba właśnie całkowicie sobie zaprzeczyłam... - Spojrzała za okno. Idealna połowa księżyca, była co rusz zakrywana przez kolejne burzowe chmury. Na zewnątrz panowała kompletna ciemność, o szyby uderzał deszcz. 
W końcu poczuła, że już nie da rady dłużej opierać się senności. 
Położyła się wcześniej niż zwykle, wzbudzając tym niepokój panny Wood o zdrowie jej przyjaciółki. 

* * *

Tej nocy śniła o wielkich, czarnych psach.

piątek, 18 kwietnia 2014

3. Łajnobomby, Zmiatacz i bolący tyłek.

Florence czuła się jakby zaraz miały odpaść jej ręce. Nigdy nie była zbytnio wysportowana, szczerze powiedziawszy to unikała sportu jak ognia, a dziś wypożyczyła zdecydowanie za dużo książek z biblioteki. Ale jak mogła zostawić na półce takie pozycje jak „Runy i medycyna mugolska”, czy „Transmutacja, coś więcej niż magia”?
Czuła jak jej palce pulsują od tamowanej krwi, jak jej oddech coraz bardziej przyśpiesza z każdym pokonanym stopniem.
Zatrzymała się tuż przed schodami na siódme piętro, obok wejścia do Holu Hieroglifów, gdy poczuła dziwny zapach. Zmarszczyła nos, a następnie poprawiła książki i skierowała się w głąb holu. Trzymając się lewej strony korytarza, rozglądała się bacznie, próbując wyłapać źródło tego smrodu, który z każdym krokiem się potęgował.
Nagle, zza zakrętu wyleciała w jej stronę duża, brązowa kula, która trafiła ją w prawy bark. Pod wpływem impetu dziewczyna upuściła książki na ziemię. Zdezorientowana spojrzała na swoją szatę, a następnie szybkim ruchem zatkała sobie nos. Łajnobomby.
Poczuła jak jej policzki oblekają się czerwienią złości. Z jej ust wydarł się krzyk bezradności i stek brzydkich, mugolskich przekleństw, kiedy trzymając delikatnie szatę, oglądała zniszczenia spowodowane wynalazkiem Alberyka Grunnion.
- Łapo, czy ty też to słyszałeś? – Doszło do jej uszu, w przerwie pomiędzy jękami. Dopiero teraz dotarło do niej, że łajnobomby nie mogły znaleźć się, ot tak w hogwardzkim korytarzu. Nim zdążyła jakkolwiek się ruszyć, z odnogi holu wyłoniło się trzech chłopaków w szatach gryfonów. Ubrudzeni tak samo jak ona, z zadowoleniem bijącym z twarzy.  
Najwyższy i najprzystojniejszy z nich, pierwszy dostrzegł dziewczynę przed sobą i zatrzymał pozostałą dwójkę.
- Ups, Monroe! – odezwał się kpiąco Syriusz Black, odgarniając przy tym włosy z twarzy. – Czyżbyś dostała jakąś…
- Ugh, zamknij się Black – rzuciła Florence i pokręciła głową. W tej chwili nie mogła uwierzyć, co pociągało Jasmine w tym bucu. Przypatrywała się temu drwiącemu uśmieszkowi, ciemnym, brązowym oczom, obłudzie wymalowanej na twarzy i naprawdę nie mogła tego pojąć. Odchrząknęła i zadarła nieco wyżej głowę. – Minus dwa punkty za napaść na Prefekta Naczelnego oraz minus dwa punkty za zdewastowanie Holu Hieroglifów – powiedziała jak najgłośniej potrafiła, patrząc mu prosto w twarz, na której malowało się rozbawienie.
- Och, nie musiałaś – odpowiedział. Jego przyjaciel, stojący po prawej niski, gruby nastolatek o świńskich oczkach i szarych, mysich włosach zarechotał i pokiwał głową z uznaniem. Ten z lewej strony stał za to nieruchomo, jakby ktoś go spetryfikował. Florence dopiero po chwili odkryła, że był to nie kto inny, jak Lupin, którego poznała kilkanaście dni temu.
- Więc nie obchodzi cię to, że twój dom traci przez ciebie punkty?
- Jeżeli była to słuszna sprawa, to nie.
- A co według ciebie, jest tą słuszną sprawą?
- Widzisz mego przyjaciela Petera? – Wskazał na grubego chłopaka i poklepał go po głowie, jak psa. – Jakiś pierwszak nabijał się z jego fryzury, że niby wygląda jak łajno. Dziś sprawiliśmy, że to nie Peter ma gówniane włosy, ale właśnie ten uroczy chłopaczek. No i ty…
- Przestań Łapo. – Niespodziewanie odezwał się Lupin i pokręcił głową w stronę swojego przyjaciela. - Nie warto – wyartykułował niemal bezdźwięcznie, następnie spojrzał na Florence i uśmiechnął się  przyjaźnie. Dziewczyna miała wrażenie, że jakoś zmizerniał od czasu, gdy widziała go po raz ostatni. – Daruj, ostatnio rzadko spuszczamy go ze smyczy.
* * *
Siedziała opatulona kocem, z kubkiem gorącej czekolady w jednej dłoni, a w drugiej trzymając „Dawne i w ludzkiej niepamięci pogrążone zaklęcia i uroki”. Z jej wilgotnych, dopiero co umytych włosów, co chwilę skapywały za kołnierz koszulki krople wody, którym nie udało się wsiąknąć w pomarańczowy ręcznik na jej głowie.
Trochę jej zajęło, zanim pozbyła się z włosów tego przeraźliwego zapachu. Z szatą był mniejszy problem. Wystarczyło Evanesco.
Westchnęła.
Przerzuciła kolejną stronę woluminu, czując jak jej oczy powoli robią się coraz cięższe. Poklepała się po policzkach, by się trochę rozbudzić. Siedziała w Pokoju Wspólnym, w przed ostatni dzień ferii. Było na tyle późno, że nikogo już nie było. Za to zostały okruszki na niebieskim dywanie po ciasteczkach przysłanych przez panią Longbottom dla Aarona, które jakimś cudem dostały się do ogólnego obiegu.
Spojrzała za okno. Biały śnieg niezwykle kontrastował z atramentową czernią nieba, gór i jeziora. Wysoko na niebie wisiał księżyc w pełni.
Bezwiednie zamknęła książkę i podkuliła nogi pod brodę. Czekała na Jasmine, która nadal była na treningu, choć było dobrze po dwunastej. Jeżeli nadal tak pójdzie, to za niedługo cała drużyna ją znienawidzi.
Poza tym, z jednej strony oczekiwała przyjścia koleżanki, a z drugiej bała się go, bo z pewnością nie da rady zatrzymać języka za zębami i opowie jej o dzisiejszym upokorzeniu ze strony gryfonów. Może nawet pokłócą się o Syriusza? Tak jak to było drugiego dnia świąt? Cóż ona ma poradzić, że nie trawiła tego chłopaka od trzeciej klasy, kiedy to wsadził jej do torby chochlika kornwalijskiego na zajęciach z Obrony przed Czarną Magią?
Oczami duszy znów analizowała całe dzisiejsze zamieszanie. Przynajmniej Lupin zachował się przyzwoicie, pomagając jej zebrać książki. Ale co z tego, jeżeli przyjaźnił się z tą bandą neandertalczyków?
Jej rozmyślania przerwało gwałtowne wejście całej drużyny Quidditcha do Pokoju Wspólnego. Większość z nich nie dotarła nawet na sofy, bądź fotele, tylko położyła się na dywanie brzuchem do góry z głośnym pojękiwaniem. Tylko Jasmine raźno zasiadła obok swojej przyjaciółki, z promiennym uśmiechem od ucha do ucha.
- Na Merlina, tyłka nie czuję – zastękał Steve Hart i wypuścił gwałtownie powietrze.
- Nie marudź, bo znów dowali nam pięcioma kółkami w prezencie – odpowiedziała jego siostra Claire, posyłając mu kuksańca w bok. Chłopak skrzywił się nieznacznie.
- Per aspera ad astra, kochani – skomentowała tylko pani kapitan i klasnęła w dłonie, jakby chciała ich zachęcić do dalszej walki.
- Florence, błagam przetłumacz bełkot naszej Wood, bo moje zwoje mózgowe myślą tylko o tym jak ją zamordować za pomocą pałki i tłuczka – powiedziała Claire i przewróciła się na podłodze na brzuch, by zdjąć z ramion ochraniacze.
- Przez trudy do gwiazd – odpowiedziała Monroe, spoglądając na czarną bryłę lasu za oknem. – Co ty im dzisiaj zrobi… - urwała nagle, wśród bladych promieni księżyca, dostrzegła bladą postać biegnącą na czworakach do Zakazanego Lasu. Ścigał ją wielki jeleń.
- Flo, Flo! Ziemia do czarownicy, halo! – Głos jej przyjaciółki, wyrwał ją z zamyślenia. Zamrugała gwałtownie i spojrzała na ładną twarz Jasmine Wood. – Ale miałaś odlot, prawie jak na najnowszym Zmiataczu.

- Chyba masz rację. 

niedziela, 16 marca 2014

2. Gwiazdka.

Pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia przyniósł ze sobą gęsty śnieg i dokładnie 5 stopni w skali Fahrenheita. Gęste, szare chmury snuły się nisko po niebie słabo przepuszczając światło słoneczne. I choć była już ósma rano, to próżno było szukać w szkole jakiegoś ruchu uczniowskiego, nawet obrazy wydawały się dziś nad wyraz ospałe. Tylko Bridget Wenlock sprzeczała się już drugi dzień z Morganą le Fay nad wyższością numerlogii nad zwykłymi czarami, a ich głosy słyszane były na całym pierwszym piętrze.
Florence Monroe tego dnia z niemałym trudem zmusiła się do wstania z łóżka. Zrobiła to z takim zniechęceniem i mozołem, że kiedy w końcu udało jej się usiąść na łóżku, obraz wiszący nad łóżkiem jej współlokatorki Marianne Didrick ukazujący jej prababkę, zaczął bić brawo. Uśmiechnęła się kąśliwie i przetarła dłonią oczy. Do późna przeglądała nowy podręcznik do mugoloznawstwa, który dostała dzień wcześniej od Esów i Floresów.
Spojrzała na swój zegarek i dopiero po chwili dotarło do niej, jaki był dziś dzień. Z uśmiechem na ustach zbiegła po schodach. Znalazła się w okrągłym Pokoju Wspólnym. Tuż obok niszy, w której znajdował się posąg Roweny Ravenclaw stała wysoka, cudownie pachnąca choinka, która iskrzyła się niebiesko-brązowymi ozdobami choinkowymi i złotym szpikulcem w kształcie elfa na samej górze.
Całe pomieszczenie było przystrojone w skarpety, bombki, pierniczki, lampki choinkowe i porozwieszaną w strategicznych punktach sufitu jemiołą. Wszystko utrzymane w barwach domu. Dziewczyna obróciła się wolno wokół własnej osi z niemym podziwem dla Skrzatów domowych.
W końcu, gdy już nasyciła swoje oczy wszechobecnym pięknem i zbytkiem, uklękła pod choinką, jedząc przy okazji piernika z jednej z gałązek.
Kiedy miała już wziąć się za rozpakowywanie dużego, czerwonego prezentu w białe renifery, usłyszała za sobą powolne kroki. Obejrzała się do tyłu i uśmiechnęła na widok Aarona Longbottoma, który stał tuż obok balustrady schodów w za dużym szarym swetrze, czarnych spodniach i równie czarnych skarpetkach. W rękach trzymał buty.
Odwzajemnił uśmiech, a następnie nieśmiało przysiadł się tuż obok niej.
- Co tutaj robisz Aaron? Myślałam, że jak, co roku będziesz spędzał święta z rodziną – zaczęła i na powrót zajęła się odpakowywaniem prezentu.
- Też t-ak-k my-my-myślałem – odpowiedział jąkając się. Odnalazł paczkę adresowaną do niego i przypatrzył jej się. – Mój br-brat-t został dla Al-alicji, bo jej ro-ro-d-dzina boi się tych n-n-nowych re-rewelacji – powiedział, słabo kryjąc swoje niezadowolenie z tego powodu. Przybliżył okrągłą paczkę do ucha i potrząsnął nią. Dziewczyna zaniechała otwierania prezentu i zaczęła mu się przyglądać. – Znów do-dos-dostałem Przypo-po-minajkę od matki. – Skrzywił się komicznie.
- To całkiem fajna rzecz – zaprotestowała ze śmiechem Florence. Longbottom podniósł lekko jedną brew do góry i pokręcił głową.
- Nie, gdy ma s-się ich dwa-dwa-dwanaś-ś-cie – stwierdził z przekąsem, a następnie odłożył paczkę na bok. Spojrzał na nią wyczekująco niebieskimi oczyma, a jego cienkie, blade usta wykrzywiły się w uśmiechu. – Nie otwi-wie-erasz?
Dziewczyna oderwała papier, a następnie otworzyła tekturowe pudełko. Gdy tylko zobaczyła, co jest w środku, wybuchła niepochamowanym śmiechem, aż musiała zakryć swoje usta dłonią. Po chwili wyciągnęła ze środka duży, nieporęczny gramofon z doczepianą tubą i korbką. Do tuby dołączona była kremowa karteczka zapisana eleganckim pismem jej matki.
Ostatnio narzekałaś, że gramofon nie działał, dlatego kupiliśmy Ci z ojcem model zasilany bardziej tradycyjnymi środkami. Mam nadzieję, że Edgar doniósł go w nienaruszonym stanie…
P.S. Przetestuj go z nową płytą!
Mama i Tata
- Co to j-jest?
- Jeden z mugolskich wynalazków. Generuje muzykę  – odpowiedziała Florence, przykręcając tubę do adapteru i rozglądając się za kolejnym prezentem. – Czy mógłbyś mi podać tamtą kwadratową, płaską paczkę? – Wskazała mu prezent oparty o pień choinki. Chłopak kiwnął głową, podał jej to, o co prosiła, a następnie pochylił się nad nieznanym i pokracznym urządzeniem. Zaczął powoli cieszyć się ze swojej Przypominajki. Przecież mógł dostać coś takiego.
Dziewczyna rozerwała kolejny papier, tym razem w zielone gnomy, a z jej ust wydobył się cichy okrzyk radości.
- Ojeju, ojeju, jejku! Spójrz tylko, przecież to „Revolver”! – wykrzyknęła do niczego nieświadomego Aarona. Usiadła wygodniej, położyła winyl na płycie głównej, zakręciła korbką, a następnie nastawiła igłę. Skrzyżowała palce i z niepokojem patrzyła jak płyta zaczyna się powoli obracać. Po chwili z tuby rozległ się głos George’a Harrisona.
- Je-jes-steś dziw-wna – powiedział po chwili milczenia chłopak i uśmiechnął się w stronę uradowanej dziewczyny. Po raz pierwszy w życiu widział, by Florence Monroe cieszyła się z czegoś, aż tak bardzo. Wielka pani Prefekt Naczelna, dla której typowe gry młodzieży magicznej są nie na miejscu. Która była dziwna z tym swoim umiłowaniem do rzeczy mugolskich, która wychowywała się według niego, w najbardziej zwariowanej rodzinie w Wielkiej Brytanii.
Ale nagle przestało mu to przeszkadzać. Patrząc na nią teraz, stwierdził, że zachowuje się o wiele bardziej normalnie niż ostatnimi czasy jego brat, który zatruwał mu życie rozmowami o obowiązkach czarodzieja, o S.U.M.A.C.H., przyszłości rodów czarodziejskich i tych wszystkich dziwnych zdarzeniach, które miały ostatnio miejsce w ich świecie…
* * *
- Na Merlina, Monroe! Jak mogłaś zrobić tu taki syf?! – krzyknęła Jasmine Wood, rzucając na ziemię ciężki kufer i Zmiatacza 5. Dziewczyna wypuściła z rąk czarnego kota i usiadła na nogach swojej najlepszej przyjaciółki.
Florence Monroe usiadła na łóżku, gwałtownie wyrwana ze snu. Przetarła zaspane oczy, nie mogąc uwierzyć w to co widziała.
- Jasmine? Ale, co ty tu robisz?! – wykrzyknęła do przyjaciółki, tuląc ją z całych swych sił.
- Powiększ swój spokój, bo zaraz mnie udusisz – wycharczała jej do ucha panna Wood. Posłusznie wypuściła przyjaciółkę ze swego uścisku, a następnie spojrzała na nią wyczekująco. Spodziewała jej się dopiero po feriach, a nie na Drugi dzień świąt.
- Opowiadaj wreszcie!- ponagliła ponownie Florence.
- Ech, mam ci tyle do opowiedzenia, nie uwierzysz. – Jasmine położyła się na jej łóżku i odgarnęła swoje czarne, proste włosy z twarzy. – Wczoraj, gdy jedliśmy śniadanie, mój ojciec dostał sowę z Ministerstwa. Okazało się, że napadnięto na kolejną rodzinę czarodziejską… podobno dlatego, że żyli w niezwykłej zgodzie z mugolami. – powiedziała niedbale dziewczyna. Florence przygryzła nerwowo wargę i podkuliła nogi pod brodę. – Tatko został oddelegowany na jakieś zadupie w północnej Walii, a mnie odesłali do Hogwartu. Ale spokojnie, tatko przysłał wiadomość, że ojciec zaatakowanej rodziny dał radę odeprzeć atak… twierdził też, że stali za tym jacyś nawiedzeni goście w czarnych szatach – stwierdziła Jasmine, marszcząc brwi.
W dormitorium zaległa cisza. Panna Monroe skubała machinalnie pościel na łóżku, nagle poważnie zastanawiając się, co u jej rodziców. Z każdym kolejnym dniem bała się coraz bardziej i czuła się z tym cholernie źle.
- Ale, ale! To nie wszystko!
- Jeżeli masz mi do zakomunikowania wiadomość podobną do poprzedniej, to daj mi jakieś pięć minut na przygotowanie psychiczne…
- Hm – zastanowiła się teatralnie jej przyjaciółka i usiadła. – Czy umówienie się na randkę życia, propozycja świetlanej kariery i radość z postępów bratanka to złe wiadomości, to tak. Musisz poczekać, zanim wszystko usłyszysz.
- Jesteś potworem – stwierdziła Florence i rzuciła w Wood poduszką.
- Skoro tak, to zacznę od końca. Wyobraź sobie, że mój głupi, starszy brat stworzył najcudowniejsze dziecko, jakie widział świat! Razem z tatulą, kupiliśmy mu miniaturową miotłę i chłopak wywija, co nie mała. A ile przy tym śmiechu. – Na potwierdzenie swych słów Jasmine zaśmiała się serdecznie. – Niestety Arnold trochę ucierpiał, kiedy Oliver wpadł na niego przypadkiem – stwierdziła patrząc na czarnego kota, który wylegiwał się na parapecie okna.
- Mały ma najlepszą ciocię na świecie – przyznała Monroe i pokręciła z rozbawieniem głową. Odkąd rok temu, jej przyjaciółka dowiedziała się, że będzie mieć bratanka była wniebowzięta i postawiła sobie za cel honoru uczynić małego Olivera Wooda nową gwiazdą Quidditcha. Florence nie widziała w tym nic dziwnego, w końcu jego ciotka była najlepszym szukającym Krukonów.
- Będzie mieć jeszcze lepszą, jeżeli dobrze pójdzie mi mecz z Gryffindorem w przyszłym tygodniu – powiedziała enigmatycznie Jasmine i zaśmiała się. – Na brodę Merlina, Monroe! Dostałam wiadomość, że jeżeli wygram ten mecz to przyjmą mnie do Harpii z Holyhead!
- W dziurawy kocioł! To przecież wspaniale! – wykrzyknęła i przytuliła swoją przyjaciółkę. – Jak w ogóle do tego doszło?
- Podobno Dumbledore zna się z samą Gwenog Jones i to on mnie polecił – odpowiedziała dumnie, a następnie poderwała się z łóżka. – Ech, Flo… jestem taka szczęśliwa! A gdyby jeszcze tego było mało, to dziś wpadłam na schodach na Blacka, kiedy rzucał na Szarą Damę zaklęcie powodujące podwijanie szat – zachichotała lekko, a następnie obróciła się wokół własnej osi na palcach. – Wyminęłam go, tak jak mnie uczyłaś, z wyrazem wyższości na twarzy, ale dogonił mnie, jakimś cudem zatrzymał, a potem… o Merlinie! Oparł się tak nonszalancko o ścianę i zaprosił mnie na randkę. – Dziewczyna spojrzała na zdegustowaną minę Florence. - Och, no nie patrz się tak na mnie Monroe. Gdybyś tylko zobaczyła ten błagalny wzrok! On jest tak niebotycznie przystojny… - westchnęła.

- Jego przystojność dorównuje głupocie – stwierdziła Prefekt Naczelna i założyła ręce na piersi. Coś jej się tutaj nie podobało. I był nim Syriusz Black.

wtorek, 18 lutego 2014

1. Mugole, a ferie zimowe

Florence Monroe wiele dałaby, by być teraz w innym miejscu. Spojrzała na swój zegarek, na wskazówki, które ułożyły się w taki sposób, że wyglądały jak wąsy wymalowane na twarzy Kermita Żaby, która znajdowała się na cyferblacie. Westchnęła przeciągle, odwracając kolejną stronę jej podręcznika do zaklęć.
Jej wzrok prześlizgiwał się przez kolejne zdania. Nawet nie starała się ich zrozumieć. Pokręciła głową, a po chwili wyciągnęła z książki złożoną kartkę, którą wcześniej schowała przy rozdziale mówiącym o Merwynie Maliciousie.
Otworzyła ją i po raz kolejny przeczytała słowa, które znała już niemal na pamięć.


20.12.77., Bath

Florence, kochany kwiatuszku!

Jak mijają Ci dni w Hogwarcie? Gdy byłam w twoim wieku, nie wyobrażałam sobie życia poza tą szkołą. Czy aby na pewno dobrze się czujesz? W ostatnim liście wspominałaś o przemęczeniu w związku z lekcjami ze starożytnych run. Razem z ojcem martwimy się o Ciebie, skarbie.
Niestety, Harvey został oddelegowany do Londynu w sprawie nowych napaści na niemagicznych. Nie rozumiem co się dzieje z dzisiejszymi czarodziejami… ale do sedna.
Razem z Ministrem Magii ma stworzyć nowy Departament do Spraw Ochrony Mugoli. Z tego, co się zapowiada, widzę, że może trochę to potrwać. Wiem tylko, że twój tata stanie na jego czele, a później otworzy podobne oddziały, czy tam placówki (nigdy nie jestem pewna jak Harvey je nazywa) w całej Europie, a może nawet i w Ameryce.
Piszę to wszystko, dlatego że jadę wraz z nim i w tym roku będziesz zmuszona zostać całe ferie w Hogwarcie, kochana.
Bardzo nam z tego powodu przykro, ale nie martw się – już niedługo będziemy razem, a Edgar doniesie Ci prezent od nas.
Pozdrowienia z zimnego Bath,
Mama



Zgięła na powrót list, schowała go do książki, a następnie ją zamknęła. Rozejrzała się.
Wielka Sala była niemalże pusta. Mogła policzyć wszystkich uczniów siedzących przy czterech stołach na palcach obu dłoni. Wszyscy mieli zrezygnowane twarze i z zazdrością w oczach patrzyli na ostatnie niedobitki, które wyjeżdżały do domu na ferie. Przez ostatnie sześć lat też była jednym z nich.
- Panno Monroe! Panno Monroe! – Z gorzkich rozmyślań, wyrwał ją skrzekliwy głos profesora Flitwicka. Szedł w jej stronę szybkim krokiem ze zmartwioną miną. Wstała od stołu i podeszła do opiekuna jej domu.
- Tak, panie profesorze? – zapytała. Twarz nauczyciela nabrała niezdrowego, czerwonego koloru za sprawą zmożonego wysiłku.
- Panno Monroe, mam nadzieję, że dopilnowała pani, czy aby wszyscy pierwszoklasiści, którzy wyjeżdżają na ferie, dotarli na peron?
- Oczywiście, panie profesorze – odpowiedziała poważnie dziewczyna i nieznacznie poprawiła swoją odznakę Prefekta Naczelnego. Flitwick pytał o to samo co roku, w okresie przed feriami oraz wakacjami. Zwracał szczególną uwagę na bezpieczeństwo swoich podopiecznych, a już zwłaszcza odkąd pojawiły się pogłoski o martwych ciałach rodzin czarodziejskich znalezionych w ich własnych domach, czy napadach na mugoli.
- Jakżeby inaczej – powiedział, uśmiechając się. Na jego twarzy odbił się wyraz ulgi, a następnie pstryknął w powietrzu palcami. – Prawie bym zapomniał. Jako opiekun Krukonów, chciałem tylko wspomnieć, że jeżeli wciąż jesteś zainteresowana pracą w Ministerstwie Magii w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów, to od przyszłego semestru będę prowadził zajęcia z mugoloznawstwa, zanim profesor Dumbledore nie znajdzie innego nauczyciela na moje miejsce. Wiem, że w twojej rodzinie praca w Ministerstwie to już tradycja…
- Dziękuję za informacje, nawet profeso…
- Profesorze Fltwick! – przerwał jej wysoki, niezwykle chudy chłopak. Podbiegł do niskiego nauczyciela i skłonił się lekko. Miał na sobie wymiętą szatę Gryffindoru, a na jego zmęczonej twarzy malowało się podekscytowanie.
- Och, Lupin! – Filius Flitwick pokręcił głową. – Jak zwykle w gorącej wodzie kąpany. Właśnie przerwałeś pannie Monroe. – Chłopak zaczerwienił się i posłał Florence krótkie spojrzenie. – Ale skoro już tutaj jesteś, to mów.
- Profesor McGonagall twierdzi, iż od przyszłego semestru będzie pan profesor nauczał mugoloznawstwa – powiedział szybko chłopak. Przy każdym wypowiedzianym słowie gestykulował rękoma.
- Owszem Lupin, owszem. Po twojej twarzy wnioskuję, że również chcesz się zapisać, prawda? – zapytał z uśmiechem. Młody Gryfon kiwnął potakująco głową. – Więc przez te niecałe dwa tygodnie masz czas, by zaopatrzyć się w podręcznik pana Gerarda Seshelby'ego w Esach i Floresach – dodał, drapiąc się po brodzie. – A teraz państwa zostawiam, obiecałem dyrektorowi, że udekorują choinkę – powiedział uradowanym głosem i wyminął ich szybkim krokiem zmierzając w stronę stołu nauczycielskiego.