Pierwszy dzień
świąt Bożego Narodzenia przyniósł ze sobą gęsty śnieg i dokładnie 5 stopni w
skali Fahrenheita. Gęste, szare chmury snuły się nisko po niebie słabo
przepuszczając światło słoneczne. I choć była już ósma rano, to próżno było
szukać w szkole jakiegoś ruchu uczniowskiego, nawet obrazy wydawały się dziś
nad wyraz ospałe. Tylko Bridget Wenlock sprzeczała się już drugi dzień z Morganą
le Fay nad wyższością numerlogii nad zwykłymi czarami, a ich głosy słyszane
były na całym pierwszym piętrze.
Florence
Monroe tego dnia z niemałym trudem zmusiła się do wstania z łóżka. Zrobiła to z
takim zniechęceniem i mozołem, że kiedy w końcu udało jej się usiąść na łóżku,
obraz wiszący nad łóżkiem jej współlokatorki Marianne Didrick ukazujący jej
prababkę, zaczął bić brawo. Uśmiechnęła się kąśliwie i przetarła dłonią oczy.
Do późna przeglądała nowy podręcznik do mugoloznawstwa, który dostała dzień
wcześniej od Esów i Floresów.
Spojrzała na
swój zegarek i dopiero po chwili dotarło do niej, jaki był dziś dzień. Z
uśmiechem na ustach zbiegła po schodach. Znalazła się w okrągłym Pokoju
Wspólnym. Tuż obok niszy, w której znajdował się posąg Roweny Ravenclaw stała
wysoka, cudownie pachnąca choinka, która iskrzyła się niebiesko-brązowymi
ozdobami choinkowymi i złotym szpikulcem w kształcie elfa na samej górze.
Całe
pomieszczenie było przystrojone w skarpety, bombki, pierniczki, lampki
choinkowe i porozwieszaną w strategicznych punktach sufitu jemiołą. Wszystko
utrzymane w barwach domu. Dziewczyna obróciła się wolno wokół własnej osi z
niemym podziwem dla Skrzatów domowych.
W końcu, gdy
już nasyciła swoje oczy wszechobecnym pięknem i zbytkiem, uklękła pod choinką,
jedząc przy okazji piernika z jednej z gałązek.
Kiedy miała
już wziąć się za rozpakowywanie dużego, czerwonego prezentu w białe renifery,
usłyszała za sobą powolne kroki. Obejrzała się do tyłu i uśmiechnęła na widok
Aarona Longbottoma, który stał tuż obok balustrady schodów w za dużym szarym
swetrze, czarnych spodniach i równie czarnych skarpetkach. W rękach trzymał
buty.
Odwzajemnił
uśmiech, a następnie nieśmiało przysiadł się tuż obok niej.
- Co tutaj
robisz Aaron? Myślałam, że jak, co roku będziesz spędzał święta z rodziną –
zaczęła i na powrót zajęła się odpakowywaniem prezentu.
- Też t-ak-k
my-my-myślałem – odpowiedział jąkając się. Odnalazł paczkę adresowaną do niego
i przypatrzył jej się. – Mój br-brat-t został dla Al-alicji, bo jej
ro-ro-d-dzina boi się tych n-n-nowych re-rewelacji – powiedział, słabo kryjąc
swoje niezadowolenie z tego powodu. Przybliżył okrągłą paczkę do ucha i
potrząsnął nią. Dziewczyna zaniechała otwierania prezentu i zaczęła mu się
przyglądać. – Znów do-dos-dostałem Przypo-po-minajkę od matki. – Skrzywił się
komicznie.
- To całkiem
fajna rzecz – zaprotestowała ze śmiechem Florence. Longbottom podniósł lekko
jedną brew do góry i pokręcił głową.
- Nie, gdy ma
s-się ich dwa-dwa-dwanaś-ś-cie – stwierdził z przekąsem, a następnie odłożył
paczkę na bok. Spojrzał na nią wyczekująco niebieskimi oczyma, a jego cienkie,
blade usta wykrzywiły się w uśmiechu. – Nie otwi-wie-erasz?
Dziewczyna
oderwała papier, a następnie otworzyła tekturowe pudełko. Gdy tylko zobaczyła,
co jest w środku, wybuchła niepochamowanym śmiechem, aż musiała zakryć swoje
usta dłonią. Po chwili wyciągnęła ze środka duży, nieporęczny gramofon z
doczepianą tubą i korbką. Do tuby dołączona była kremowa karteczka zapisana
eleganckim pismem jej matki.
Ostatnio narzekałaś, że gramofon nie
działał, dlatego kupiliśmy Ci z ojcem model zasilany bardziej tradycyjnymi
środkami. Mam nadzieję, że Edgar doniósł go w nienaruszonym stanie…
P.S. Przetestuj go z nową płytą!
Mama i Tata
- Co to
j-jest?
- Jeden z
mugolskich wynalazków. Generuje muzykę –
odpowiedziała Florence, przykręcając tubę do adapteru i rozglądając się za
kolejnym prezentem. – Czy mógłbyś mi podać tamtą kwadratową, płaską paczkę? – Wskazała
mu prezent oparty o pień choinki. Chłopak kiwnął głową, podał jej to, o co
prosiła, a następnie pochylił się nad nieznanym i pokracznym urządzeniem.
Zaczął powoli cieszyć się ze swojej Przypominajki. Przecież mógł dostać coś
takiego.
Dziewczyna
rozerwała kolejny papier, tym razem w zielone gnomy, a z jej ust wydobył się
cichy okrzyk radości.
- Ojeju,
ojeju, jejku! Spójrz tylko, przecież to „Revolver”! – wykrzyknęła do niczego
nieświadomego Aarona. Usiadła wygodniej, położyła winyl na płycie głównej,
zakręciła korbką, a następnie nastawiła igłę. Skrzyżowała palce i z niepokojem
patrzyła jak płyta zaczyna się powoli obracać. Po chwili z tuby rozległ się
głos George’a Harrisona.
- Je-jes-steś
dziw-wna – powiedział po chwili milczenia chłopak i uśmiechnął się w stronę
uradowanej dziewczyny. Po raz pierwszy w życiu widział, by Florence Monroe
cieszyła się z czegoś, aż tak bardzo. Wielka pani Prefekt Naczelna, dla której
typowe gry młodzieży magicznej są nie na miejscu. Która była dziwna z tym swoim
umiłowaniem do rzeczy mugolskich, która wychowywała się według niego, w najbardziej
zwariowanej rodzinie w Wielkiej Brytanii.
Ale nagle
przestało mu to przeszkadzać. Patrząc na nią teraz, stwierdził, że zachowuje
się o wiele bardziej normalnie niż ostatnimi czasy jego brat, który zatruwał mu
życie rozmowami o obowiązkach czarodzieja, o S.U.M.A.C.H., przyszłości rodów
czarodziejskich i tych wszystkich dziwnych zdarzeniach, które miały ostatnio miejsce
w ich świecie…
* * *
-
Na Merlina, Monroe! Jak mogłaś zrobić tu taki syf?! – krzyknęła Jasmine Wood,
rzucając na ziemię ciężki kufer i Zmiatacza 5. Dziewczyna wypuściła z rąk
czarnego kota i usiadła na nogach swojej najlepszej przyjaciółki.
Florence
Monroe usiadła na łóżku, gwałtownie wyrwana ze snu. Przetarła zaspane oczy, nie
mogąc uwierzyć w to co widziała.
-
Jasmine? Ale, co ty tu robisz?! – wykrzyknęła do przyjaciółki, tuląc ją z
całych swych sił.
-
Powiększ swój spokój, bo zaraz mnie udusisz – wycharczała jej do ucha panna
Wood. Posłusznie wypuściła przyjaciółkę ze swego uścisku, a następnie spojrzała
na nią wyczekująco. Spodziewała jej się dopiero po feriach, a nie na Drugi
dzień świąt.
-
Opowiadaj wreszcie!- ponagliła ponownie Florence.
-
Ech, mam ci tyle do opowiedzenia, nie uwierzysz. – Jasmine położyła się na jej
łóżku i odgarnęła swoje czarne, proste włosy z twarzy. – Wczoraj, gdy jedliśmy
śniadanie, mój ojciec dostał sowę z Ministerstwa. Okazało się, że napadnięto na
kolejną rodzinę czarodziejską… podobno dlatego, że żyli w niezwykłej zgodzie z
mugolami. – powiedziała niedbale dziewczyna. Florence przygryzła nerwowo wargę
i podkuliła nogi pod brodę. – Tatko został oddelegowany na jakieś zadupie w
północnej Walii, a mnie odesłali do Hogwartu. Ale spokojnie, tatko przysłał
wiadomość, że ojciec zaatakowanej rodziny dał radę odeprzeć atak… twierdził
też, że stali za tym jacyś nawiedzeni goście w czarnych szatach – stwierdziła Jasmine,
marszcząc brwi.
W
dormitorium zaległa cisza. Panna Monroe skubała machinalnie pościel na łóżku,
nagle poważnie zastanawiając się, co u jej rodziców. Z każdym kolejnym dniem
bała się coraz bardziej i czuła się z tym cholernie źle.
-
Ale, ale! To nie wszystko!
-
Jeżeli masz mi do zakomunikowania wiadomość podobną do poprzedniej, to daj mi
jakieś pięć minut na przygotowanie psychiczne…
-
Hm – zastanowiła się teatralnie jej przyjaciółka i usiadła. – Czy umówienie się
na randkę życia, propozycja świetlanej kariery i radość z postępów bratanka to
złe wiadomości, to tak. Musisz poczekać, zanim wszystko usłyszysz.
-
Jesteś potworem – stwierdziła Florence i rzuciła w Wood poduszką.
-
Skoro tak, to zacznę od końca. Wyobraź sobie, że mój głupi, starszy brat stworzył
najcudowniejsze dziecko, jakie widział świat! Razem z tatulą, kupiliśmy mu
miniaturową miotłę i chłopak wywija, co nie mała. A ile przy tym śmiechu. – Na potwierdzenie
swych słów Jasmine zaśmiała się serdecznie. – Niestety Arnold trochę ucierpiał,
kiedy Oliver wpadł na niego przypadkiem – stwierdziła patrząc na czarnego kota,
który wylegiwał się na parapecie okna.
-
Mały ma najlepszą ciocię na świecie – przyznała Monroe i pokręciła z
rozbawieniem głową. Odkąd rok temu, jej przyjaciółka dowiedziała się, że będzie
mieć bratanka była wniebowzięta i postawiła sobie za cel honoru uczynić małego
Olivera Wooda nową gwiazdą Quidditcha. Florence nie widziała w tym nic
dziwnego, w końcu jego ciotka była najlepszym szukającym Krukonów.
-
Będzie mieć jeszcze lepszą, jeżeli dobrze pójdzie mi mecz z Gryffindorem w
przyszłym tygodniu – powiedziała enigmatycznie Jasmine i zaśmiała się. – Na brodę
Merlina, Monroe! Dostałam wiadomość, że jeżeli wygram ten mecz to przyjmą mnie
do Harpii z Holyhead!
-
W dziurawy kocioł! To przecież wspaniale! – wykrzyknęła i przytuliła swoją
przyjaciółkę. – Jak w ogóle do tego doszło?
-
Podobno Dumbledore zna się z samą Gwenog Jones i to on mnie polecił –
odpowiedziała dumnie, a następnie poderwała się z łóżka. – Ech, Flo… jestem
taka szczęśliwa! A gdyby jeszcze tego było mało, to dziś wpadłam na schodach na
Blacka, kiedy rzucał na Szarą Damę zaklęcie powodujące podwijanie szat –
zachichotała lekko, a następnie obróciła się wokół własnej osi na palcach. – Wyminęłam
go, tak jak mnie uczyłaś, z wyrazem wyższości na twarzy, ale dogonił mnie,
jakimś cudem zatrzymał, a potem… o Merlinie! Oparł się tak nonszalancko o
ścianę i zaprosił mnie na randkę. – Dziewczyna spojrzała na zdegustowaną minę
Florence. - Och, no nie patrz się tak na mnie Monroe. Gdybyś tylko zobaczyła
ten błagalny wzrok! On jest tak niebotycznie przystojny… - westchnęła.
-
Jego przystojność dorównuje głupocie – stwierdziła Prefekt Naczelna i założyła
ręce na piersi. Coś jej się tutaj nie podobało. I był nim Syriusz Black.
Od kilku dni wchodzę na tego bloga licząc na to, że ktoś skomentuje i nie będę musiała robić tego jako pierwsza. Niestety post pozostaje bez odzewu czytelników, co jest niedopuszczalne w przypadku tak cudownego rozdziału.
OdpowiedzUsuńMuszę Cię jednak zmartwić. Nie jestem osobą wystarczająco kompetentną by móc wydusić z siebie coś:
- Sensownego
- Konstruktywnego
- Innego niż "Super!!".
(Ponarzekam jeszcze chwilę na długość odcinka, a raczej jej brak, po czym grzecznie się pożegnam i zakończę tą komedię, bo komentarzem nazwać tego nie można.)
Mogę się tylko spytać:
- Czemu takie krótkie?
- Czemu tak mało (a właściwie nic) Remusa? Mam nadzieję, że następny rozdział będzie dla odmiany tylko o nim. (chociaż bardzo chwyciłaś mnie za serce j-jąk-kając-ccym się Aaronem - cud, miód i orzeszki - nic nie pobije Moony'iego <3)
Serdecznie pozdrawiam,
mimoza.-co-nie-umie-komentować.
Halo? Czemu nikt nie komentuje!
UsuńTo jest CU-DOW-NE!
Kiedy następny rozdział?
Pozdrawiam,
mimoza.
P.S. Aaron <3
P.S.2. Remus <3
P.S.3. Sherlock <3 (musiałam!)'
Jej, dziękuję BARDZO! :)
UsuńNastępny rozdział pojawi się niebawem, po prostu mam teraz nawał nauki.
Jeszcze raz dziękuję za słowa wsparcia, nawet nie wiesz ile dla mnie znaczą :)
Pozdrawiam.
Piękne opisy. I bardzo podoba mi się, że umieściłaś tutaj wzmiankę o małym Woodzie i Longobottomach. Widać, że masz dobry pomysł na fabułę i nie musisz szastać na prawo i lewo wymyślonymi postaciami ;).
OdpowiedzUsuń