niedziela, 16 marca 2014

2. Gwiazdka.

Pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia przyniósł ze sobą gęsty śnieg i dokładnie 5 stopni w skali Fahrenheita. Gęste, szare chmury snuły się nisko po niebie słabo przepuszczając światło słoneczne. I choć była już ósma rano, to próżno było szukać w szkole jakiegoś ruchu uczniowskiego, nawet obrazy wydawały się dziś nad wyraz ospałe. Tylko Bridget Wenlock sprzeczała się już drugi dzień z Morganą le Fay nad wyższością numerlogii nad zwykłymi czarami, a ich głosy słyszane były na całym pierwszym piętrze.
Florence Monroe tego dnia z niemałym trudem zmusiła się do wstania z łóżka. Zrobiła to z takim zniechęceniem i mozołem, że kiedy w końcu udało jej się usiąść na łóżku, obraz wiszący nad łóżkiem jej współlokatorki Marianne Didrick ukazujący jej prababkę, zaczął bić brawo. Uśmiechnęła się kąśliwie i przetarła dłonią oczy. Do późna przeglądała nowy podręcznik do mugoloznawstwa, który dostała dzień wcześniej od Esów i Floresów.
Spojrzała na swój zegarek i dopiero po chwili dotarło do niej, jaki był dziś dzień. Z uśmiechem na ustach zbiegła po schodach. Znalazła się w okrągłym Pokoju Wspólnym. Tuż obok niszy, w której znajdował się posąg Roweny Ravenclaw stała wysoka, cudownie pachnąca choinka, która iskrzyła się niebiesko-brązowymi ozdobami choinkowymi i złotym szpikulcem w kształcie elfa na samej górze.
Całe pomieszczenie było przystrojone w skarpety, bombki, pierniczki, lampki choinkowe i porozwieszaną w strategicznych punktach sufitu jemiołą. Wszystko utrzymane w barwach domu. Dziewczyna obróciła się wolno wokół własnej osi z niemym podziwem dla Skrzatów domowych.
W końcu, gdy już nasyciła swoje oczy wszechobecnym pięknem i zbytkiem, uklękła pod choinką, jedząc przy okazji piernika z jednej z gałązek.
Kiedy miała już wziąć się za rozpakowywanie dużego, czerwonego prezentu w białe renifery, usłyszała za sobą powolne kroki. Obejrzała się do tyłu i uśmiechnęła na widok Aarona Longbottoma, który stał tuż obok balustrady schodów w za dużym szarym swetrze, czarnych spodniach i równie czarnych skarpetkach. W rękach trzymał buty.
Odwzajemnił uśmiech, a następnie nieśmiało przysiadł się tuż obok niej.
- Co tutaj robisz Aaron? Myślałam, że jak, co roku będziesz spędzał święta z rodziną – zaczęła i na powrót zajęła się odpakowywaniem prezentu.
- Też t-ak-k my-my-myślałem – odpowiedział jąkając się. Odnalazł paczkę adresowaną do niego i przypatrzył jej się. – Mój br-brat-t został dla Al-alicji, bo jej ro-ro-d-dzina boi się tych n-n-nowych re-rewelacji – powiedział, słabo kryjąc swoje niezadowolenie z tego powodu. Przybliżył okrągłą paczkę do ucha i potrząsnął nią. Dziewczyna zaniechała otwierania prezentu i zaczęła mu się przyglądać. – Znów do-dos-dostałem Przypo-po-minajkę od matki. – Skrzywił się komicznie.
- To całkiem fajna rzecz – zaprotestowała ze śmiechem Florence. Longbottom podniósł lekko jedną brew do góry i pokręcił głową.
- Nie, gdy ma s-się ich dwa-dwa-dwanaś-ś-cie – stwierdził z przekąsem, a następnie odłożył paczkę na bok. Spojrzał na nią wyczekująco niebieskimi oczyma, a jego cienkie, blade usta wykrzywiły się w uśmiechu. – Nie otwi-wie-erasz?
Dziewczyna oderwała papier, a następnie otworzyła tekturowe pudełko. Gdy tylko zobaczyła, co jest w środku, wybuchła niepochamowanym śmiechem, aż musiała zakryć swoje usta dłonią. Po chwili wyciągnęła ze środka duży, nieporęczny gramofon z doczepianą tubą i korbką. Do tuby dołączona była kremowa karteczka zapisana eleganckim pismem jej matki.
Ostatnio narzekałaś, że gramofon nie działał, dlatego kupiliśmy Ci z ojcem model zasilany bardziej tradycyjnymi środkami. Mam nadzieję, że Edgar doniósł go w nienaruszonym stanie…
P.S. Przetestuj go z nową płytą!
Mama i Tata
- Co to j-jest?
- Jeden z mugolskich wynalazków. Generuje muzykę  – odpowiedziała Florence, przykręcając tubę do adapteru i rozglądając się za kolejnym prezentem. – Czy mógłbyś mi podać tamtą kwadratową, płaską paczkę? – Wskazała mu prezent oparty o pień choinki. Chłopak kiwnął głową, podał jej to, o co prosiła, a następnie pochylił się nad nieznanym i pokracznym urządzeniem. Zaczął powoli cieszyć się ze swojej Przypominajki. Przecież mógł dostać coś takiego.
Dziewczyna rozerwała kolejny papier, tym razem w zielone gnomy, a z jej ust wydobył się cichy okrzyk radości.
- Ojeju, ojeju, jejku! Spójrz tylko, przecież to „Revolver”! – wykrzyknęła do niczego nieświadomego Aarona. Usiadła wygodniej, położyła winyl na płycie głównej, zakręciła korbką, a następnie nastawiła igłę. Skrzyżowała palce i z niepokojem patrzyła jak płyta zaczyna się powoli obracać. Po chwili z tuby rozległ się głos George’a Harrisona.
- Je-jes-steś dziw-wna – powiedział po chwili milczenia chłopak i uśmiechnął się w stronę uradowanej dziewczyny. Po raz pierwszy w życiu widział, by Florence Monroe cieszyła się z czegoś, aż tak bardzo. Wielka pani Prefekt Naczelna, dla której typowe gry młodzieży magicznej są nie na miejscu. Która była dziwna z tym swoim umiłowaniem do rzeczy mugolskich, która wychowywała się według niego, w najbardziej zwariowanej rodzinie w Wielkiej Brytanii.
Ale nagle przestało mu to przeszkadzać. Patrząc na nią teraz, stwierdził, że zachowuje się o wiele bardziej normalnie niż ostatnimi czasy jego brat, który zatruwał mu życie rozmowami o obowiązkach czarodzieja, o S.U.M.A.C.H., przyszłości rodów czarodziejskich i tych wszystkich dziwnych zdarzeniach, które miały ostatnio miejsce w ich świecie…
* * *
- Na Merlina, Monroe! Jak mogłaś zrobić tu taki syf?! – krzyknęła Jasmine Wood, rzucając na ziemię ciężki kufer i Zmiatacza 5. Dziewczyna wypuściła z rąk czarnego kota i usiadła na nogach swojej najlepszej przyjaciółki.
Florence Monroe usiadła na łóżku, gwałtownie wyrwana ze snu. Przetarła zaspane oczy, nie mogąc uwierzyć w to co widziała.
- Jasmine? Ale, co ty tu robisz?! – wykrzyknęła do przyjaciółki, tuląc ją z całych swych sił.
- Powiększ swój spokój, bo zaraz mnie udusisz – wycharczała jej do ucha panna Wood. Posłusznie wypuściła przyjaciółkę ze swego uścisku, a następnie spojrzała na nią wyczekująco. Spodziewała jej się dopiero po feriach, a nie na Drugi dzień świąt.
- Opowiadaj wreszcie!- ponagliła ponownie Florence.
- Ech, mam ci tyle do opowiedzenia, nie uwierzysz. – Jasmine położyła się na jej łóżku i odgarnęła swoje czarne, proste włosy z twarzy. – Wczoraj, gdy jedliśmy śniadanie, mój ojciec dostał sowę z Ministerstwa. Okazało się, że napadnięto na kolejną rodzinę czarodziejską… podobno dlatego, że żyli w niezwykłej zgodzie z mugolami. – powiedziała niedbale dziewczyna. Florence przygryzła nerwowo wargę i podkuliła nogi pod brodę. – Tatko został oddelegowany na jakieś zadupie w północnej Walii, a mnie odesłali do Hogwartu. Ale spokojnie, tatko przysłał wiadomość, że ojciec zaatakowanej rodziny dał radę odeprzeć atak… twierdził też, że stali za tym jacyś nawiedzeni goście w czarnych szatach – stwierdziła Jasmine, marszcząc brwi.
W dormitorium zaległa cisza. Panna Monroe skubała machinalnie pościel na łóżku, nagle poważnie zastanawiając się, co u jej rodziców. Z każdym kolejnym dniem bała się coraz bardziej i czuła się z tym cholernie źle.
- Ale, ale! To nie wszystko!
- Jeżeli masz mi do zakomunikowania wiadomość podobną do poprzedniej, to daj mi jakieś pięć minut na przygotowanie psychiczne…
- Hm – zastanowiła się teatralnie jej przyjaciółka i usiadła. – Czy umówienie się na randkę życia, propozycja świetlanej kariery i radość z postępów bratanka to złe wiadomości, to tak. Musisz poczekać, zanim wszystko usłyszysz.
- Jesteś potworem – stwierdziła Florence i rzuciła w Wood poduszką.
- Skoro tak, to zacznę od końca. Wyobraź sobie, że mój głupi, starszy brat stworzył najcudowniejsze dziecko, jakie widział świat! Razem z tatulą, kupiliśmy mu miniaturową miotłę i chłopak wywija, co nie mała. A ile przy tym śmiechu. – Na potwierdzenie swych słów Jasmine zaśmiała się serdecznie. – Niestety Arnold trochę ucierpiał, kiedy Oliver wpadł na niego przypadkiem – stwierdziła patrząc na czarnego kota, który wylegiwał się na parapecie okna.
- Mały ma najlepszą ciocię na świecie – przyznała Monroe i pokręciła z rozbawieniem głową. Odkąd rok temu, jej przyjaciółka dowiedziała się, że będzie mieć bratanka była wniebowzięta i postawiła sobie za cel honoru uczynić małego Olivera Wooda nową gwiazdą Quidditcha. Florence nie widziała w tym nic dziwnego, w końcu jego ciotka była najlepszym szukającym Krukonów.
- Będzie mieć jeszcze lepszą, jeżeli dobrze pójdzie mi mecz z Gryffindorem w przyszłym tygodniu – powiedziała enigmatycznie Jasmine i zaśmiała się. – Na brodę Merlina, Monroe! Dostałam wiadomość, że jeżeli wygram ten mecz to przyjmą mnie do Harpii z Holyhead!
- W dziurawy kocioł! To przecież wspaniale! – wykrzyknęła i przytuliła swoją przyjaciółkę. – Jak w ogóle do tego doszło?
- Podobno Dumbledore zna się z samą Gwenog Jones i to on mnie polecił – odpowiedziała dumnie, a następnie poderwała się z łóżka. – Ech, Flo… jestem taka szczęśliwa! A gdyby jeszcze tego było mało, to dziś wpadłam na schodach na Blacka, kiedy rzucał na Szarą Damę zaklęcie powodujące podwijanie szat – zachichotała lekko, a następnie obróciła się wokół własnej osi na palcach. – Wyminęłam go, tak jak mnie uczyłaś, z wyrazem wyższości na twarzy, ale dogonił mnie, jakimś cudem zatrzymał, a potem… o Merlinie! Oparł się tak nonszalancko o ścianę i zaprosił mnie na randkę. – Dziewczyna spojrzała na zdegustowaną minę Florence. - Och, no nie patrz się tak na mnie Monroe. Gdybyś tylko zobaczyła ten błagalny wzrok! On jest tak niebotycznie przystojny… - westchnęła.

- Jego przystojność dorównuje głupocie – stwierdziła Prefekt Naczelna i założyła ręce na piersi. Coś jej się tutaj nie podobało. I był nim Syriusz Black.

4 komentarze:

  1. Od kilku dni wchodzę na tego bloga licząc na to, że ktoś skomentuje i nie będę musiała robić tego jako pierwsza. Niestety post pozostaje bez odzewu czytelników, co jest niedopuszczalne w przypadku tak cudownego rozdziału.
    Muszę Cię jednak zmartwić. Nie jestem osobą wystarczająco kompetentną by móc wydusić z siebie coś:
    - Sensownego
    - Konstruktywnego
    - Innego niż "Super!!".
    (Ponarzekam jeszcze chwilę na długość odcinka, a raczej jej brak, po czym grzecznie się pożegnam i zakończę tą komedię, bo komentarzem nazwać tego nie można.)
    Mogę się tylko spytać:
    - Czemu takie krótkie?
    - Czemu tak mało (a właściwie nic) Remusa? Mam nadzieję, że następny rozdział będzie dla odmiany tylko o nim. (chociaż bardzo chwyciłaś mnie za serce j-jąk-kając-ccym się Aaronem - cud, miód i orzeszki - nic nie pobije Moony'iego <3)
    Serdecznie pozdrawiam,
    mimoza.-co-nie-umie-komentować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Halo? Czemu nikt nie komentuje!
      To jest CU-DOW-NE!
      Kiedy następny rozdział?
      Pozdrawiam,
      mimoza.
      P.S. Aaron <3
      P.S.2. Remus <3
      P.S.3. Sherlock <3 (musiałam!)'

      Usuń
    2. Jej, dziękuję BARDZO! :)
      Następny rozdział pojawi się niebawem, po prostu mam teraz nawał nauki.
      Jeszcze raz dziękuję za słowa wsparcia, nawet nie wiesz ile dla mnie znaczą :)

      Pozdrawiam.

      Usuń
  2. Piękne opisy. I bardzo podoba mi się, że umieściłaś tutaj wzmiankę o małym Woodzie i Longobottomach. Widać, że masz dobry pomysł na fabułę i nie musisz szastać na prawo i lewo wymyślonymi postaciami ;).

    OdpowiedzUsuń